starsza | lista | nowsza |
PARADISE: Liebe reż. Ulrich SeidlPARADISE: Liebe reż. Ulrich Seidl
Selekcjonerzy z festiwali
21 majaa 2012
Urszula Śniegowska (Cannes 2012): Ucieczka w film
Leje jak z cebra. Pogoda skrajnie niecanneńska wyjątkowo zachęca do niewychodzenia z sali kinowej i pogrąża wszystkich i wszystko w szarości. Być może dlatego po kilku dniach festiwalu spędzonych w deszczu i po kilkunastu obejrzanych filmach najmocniej pozostaje w pamięci ekstatycznie jasny i porażający blaskiem słońca PARADISE: Liebe Ulricha Seidla. Choć to jednak nie jest film radosny. Owszem, niemal w całości dzieje się w Kenii, w nadmorskim kurorcie, gdzie udaje się Austriaczka Teresa (Margharete Tiesel). Jej blade, pulchne ciało wystawione zostaje na ostre słońce, jej samotność na bezustanne nagabywania lokalnych sprzedawców. W idealnie skomponowanych kadrach Ed Lachman i Wolfgang Thaler pokazują sztucznie zaaranżowane dla turystów występy pseudo-ludowego zespołu i białe ciała ułożone w równych rzędach na plaży i na leżakach nad basenem. Seidl - choć odwołuje się do elementów komediowych - nie byłby sobą, gdyby ta pozorna idylla nie miała służyć ostrej analizie postkolonialnego świata: bohaterka zagłębia się więc w ciemne rejony pobliskiego miasteczka, najpierw przez pojedyncze wizyty w hoteliku na godziny a następnie coraz intensywniejsze spotkania w domu zapoznanego na plaży czarnoskórego chłopaka, w końcu dosłownie gubi się w uliczkach jego wioski po zmroku, a widzowie z tryskającego kolorami bezpiecznego świata kurortu wkraczają z nią w mroczne strefy raju. Selekcja filmów sekcji Quinzaine des Realisateurs nosi także znamiona pewnego rodzaju postkolonialnego zadośćuczynienia: większość reżyserów pochodzi z krajów pozaeuropejskich. Nie ma wśród nich - czyżby programowo? - żadnego twórcy amerykańskiego. Wyjątek stanowi genialny dokument o interpretacjach Lśnienia genialnego Stanleya Kubricka. Mamy więc film urugwajski, kolumbijski, argentyński, chiński, algierski i koreańską animację. Europę reprezentuje… Francja. Z aż pięcioma tytułami i kolejnymi pięcioma koprodukcjami. Film otwarcia, świetną analizę relacji między nastolatkami, The We and the I, choć produkowaną w USA przez kraj pochodzenia reżysera, Michela Gondry'ego można także uznać za film francuski. Najciekawszym dotąd, z produkcji kinematografii nowego świata wydaje się No Pablo Larraina. Ten chilijski reżyser konsekwentnie trzyma się tematu historii swego kraju, by przez pryzmat popkultury epoki Pinocheta zwrócić uwagę - podobnie jak w swoim debiucie Tony Manero - na paradoks pozornej wolności artystycznej tradycyjnie łączonej z dostępem do dóbr kapitalizmu. Do nowego filmu udało mu się zaangażować Gaela Garcię Bernala, który po raz kolejny udowodnił i swoje zaangażowanie polityczne (jak w Choćby deszcz) i szerokie spektrum aktorskie. Rola w No przypomina w pewnym stopniu tę z Science of Sleep, bo ponownie bohater jest twórcą alternatywnych światów, tym razem reklam, jego rzeczywistość i świat wykreowany przenikają się więc nierozerwalnie. Tu jednak chodzi nie o wyrażenie uczuć do uroczej sąsiadki, a o przekonanie całego społeczeństwa, by w referendum 1988 roku zagłosowało przeciwko Pinochetowi. Wrażenie artystyczne też jest nieco inne, bo bohater ma do dyspozycji jedynie technologię wideo. Larrain cały film zrealizował w obowiązującej w latach osiemdziesiątych technice U-matic, nadając filmowi niedoskonałą formę estetyczną, która odpowiada estetyce tamtych czasów, budując autentyzm filmu. Zwykle najlepsze kąski programerzy festiwali zostawiają na ich koniec. Przed nami jeszcze niemal tydzień pokazów, mam więc nadzieję na więcej słońca i pozytywnych emocji i filmowych przeżyć. Urszula Śniegowska, |
Moje NH
Strona archiwalna 12. edycji (2012 rok)
Przejdź do strony aktualnej edycji festiwalu:
www.nowehoryzonty.pl Nawigator
Lipiec 2012
Szukaj
filmu / reżysera / koncertu
|