English
Varia

X-Men: First Class reż. Matthew VaughnX-Men: First Class reż. Matthew Vaughn
Kaja Klimek: Lepiej jak jest więcej

wyróżnienie XVI Konkursu o nagrodę im. Krzysztofa Mętraka

Superbohaterskie drużyny tryumfują w kinie

Brat Joka, jeden z trzech kolegów z bogucickiego osiedla, którzy tworzyli kiedyś skład Kaliber 44, rymował, że "lepiej jak jest więcej". Co u niego słychać i jak to się sprawdza, nie wnikam. Ale jeśli jest fanem filmów na podstawie komiksów, to został wysłuchany. Po roku 2000, gdy wyszła płyta "3:44", a wraz z nią cytowany kawałek "Normalnie o tej porze", Hollywood zaadaptował słowa polskiego rapera jako politykę wobec świata komiksu. Dla hollywoodzkich asów rozpoczęła się epoka przybijania wysokich piątek z komiksiarzami. Skończyły się mroczne czasy (czytaj: w porywach do jednego "Batmana" na pięć lat), a z wody, powietrza, ziemi i ognia niczym Planetarianie kreskówkowego Kapitana Planety na plan filmowy zaczęli przybywać superbohaterowie. Czasem solo, czasem parami, a coraz częściej w podgrupach. Bo przecież: lepiej jak jest więcej. Superbohaterstwo stało się sportem drużynowym.

Z punktu widzenia komiksowo-filmowego geeka lepiej jak jest więcej filmów, a jeszcze lepiej jak jest w nich więcej superbohaterów. A najlepiej, choć to trąci paradoksem, jak jest więcej superbohaterów w jednym filmie. I dla machiny marketingu korzystniej. Oto w tę stronę zmierza sytuacja na tym odcinku przemysłu kultury. "Kapitan Ameryka: Pierwszy z Avengers" (a nie "Pierwsze Starcie", jak chciałby dystrybutor, który wybiórczo tłumaczy tytuł na polski) już przybył, anonsując, że zjednoczenie dobrych znajomych z ekranu (Iron Man, Thor, Czarna Wdowa, Hulk) oraz nowych (Hawkeye, jedynie mignął w "Thorze") pod szyldem z wielkim A jak "Avengers", który dzierżyć będzie w dłoni nie kto inny, lecz Joss Whedon (twórca kultowych seriali "Buffy" i "Firefly" oraz komiksów) nastąpi 4 maja 2012 roku. To będzie wejście na kolejny poziom. Do tej pory to herosi detalicznie (albo co najwyżej w towarzystwie sidekicków/pomagaczy) lub całe ich drużyny hurtem trafiały na ekran. W "Avengers" spotkają się ci, którzy już mają własne filmy (albo nawet i dwa, jak pewnie z uśmieszkiem zadowolenia nie omieszkałby stwierdzić Tony Stark/Iron Man). Będzie to, tak w klasycznym, jak i popularnym rozumieniu tego słowa - epicki crossover (w żargonie oznacza to skrzyżowanie wątków, spotkanie postaci z różnych filmów). Pewnie gdzieś w tle, w maleńkiej, choć jak zwykle uroczej rólce mignie ojciec ich wszystkich, Stan Lee. Nim jednak Avengers spotkają się na dłużej niż w mikrej scence, ukrytej po napisach końcowych "Captain America", i będzie się działo - warto spojrzeć wstecz. Jak to się do tej pory odbywało?

Zawodnicy na start - scenariusz i bohaterowie

Marvel i DC Comics oraz inni wydawcy nieprzerwanie od dziesiątek lat, tydzień po tygodniu dostarczają nieprzebranego materiału, zarówno w postaci samych superbohaterów, jak i gotowych superhero teams, czyli ich drużyn (samo Uniwersum Marvela zaludnia ich ponad 90!). Do wyboru, do koloru - strojów, a również odcieni skóry czy form ciała potencjalnych ekranowych herosów. Jak do tej pory to drużyny i bohaterowie Marvela, a nie DC Comics częściej i z większym powodzeniem byli zapraszani na ekran. DC co prawda w sześciu odsłonach dało nam Batmana (prace nad "The Dark Knight Rises" trwają), ponownie da nam Supermana, tym razem w wersji "Man of Steel", ale dało również postaci zawstydzająco słabe, jak w "Catwoman" czy "Green Lantern".

Marvel ma więcej szczęścia, ma też wiekowego Stana Lee, niezrównanego w tworzeniu kolejnych superbohaterów i ich drużyn. Przykłady? Jeszcze do niedawna kanonicznym były pierwsze dwa filmy trylogii "X-Men" (reż. Bryan Singer, 2000 i 2003 rok). Singer, autor kapitalnych "Podejrzanych", doskonale wyczuł dynamikę zbierającej się dopiero ekipy Mutantów. Pozycji jego filmów nie zagroziły odcinki "Fantastycznej Czwórki", czy "Hellboya", ani koncertowo nieudana "Liga Niezwykłych Dżentelmenów", a tym bardziej dojrzali i przekraczający gatunek superbohaterski "Strażnicy" Snydera (DC). Żółtą (klasyczne stroje X-Menów miały ten kolor) koszulkę lidera odebrał Singerowi dopiero Matthew Vaughn, sięgając po tę samą ekipę. Jego "X-Men: Pierwsza Klasa" niby jest prequelem, ale gwiżdże na poetykę wypracowaną przez trylogię (łączy go z nią jedynie postać cameo w przezabawnej scenie w barze). To świadomy konwencji, nawiązujący do starej bondowskiej estetyki, świetnie zagrany (z naciskiem na wirtuozerski duet Fassbender-McAvoy) nowy klasyk tego gatunku. Tak się powinno to robić. I nawet wykorzystanie już ukazanych na ekranie postaci w nowych, choć tak klasycznych, dekoracjach i strojach (przypomina się pogardliwy komentarz Cyclopsa na temat "całe szczęście nie żółtych" kombinezonów Mutantów) jest opcją do wyboru. Najwyraźniejszy przykład rozciągliwości postaci to Batman przepracowany przez Nolana, niby ten sam, co u Tima Burtona, czy - choć w to wierzyć się nie chce, kiedy się ogląda obśmiewanego od lat, a zrobionego zupełnie serio "Batmana i Robina" - Joela Shumachera, a tak inny.

Do tego dochodzi komiksowe limbo. Tu na swój wielki moment, czyli błysk zainteresowania w oku scenarzysty komiksowego z pomysłem na ożywienie serii, grzecznie w kolejce oczekują zapomniane postaci. Tymczasem całe te zastępy - woman i - manów trenują wściekle swoje mięśnie, moce i zdolności, by pewnego dnia powrócić i jak to się mawia, zmiażdżyć system. Reasumując: imię potencjalnych bohaterów, w których podkreślające muskuły stroje można wcisnąć aspirujących hollywoodzkich aktorów brzmi: Legion. Nic tylko ich, pardon za neologizm, team-ować.

Rozgrywki drużynowe - superhero team

Jak team-ować? Jest kilka szkół, można by nawet pokusić się o typologię. Bezsprzecznie liczy się przede wszystkim dynamika, która działać ma już od momentu zetknięcia ze sobą różnych charakterów. Ma to doprowadzić do tarć i zabawnych sytuacji z supermocami w tle, i wypełnić ekranowy czas. Wszystko, by widz miał czym oko ucieszyć, czekając na Wielką Misję, którą drużynie przyjdzie wypełnić w drugiej połowie filmu. Tak jest w "X-Men" Singera, gdzie raz po raz odbywa się utarczka słowna i pojedynki na spojrzenia pomiędzy Wolverinem a Cyclopsem (choć biorąc pod uwagę moc drugiego, rażącego czerwonym płomieniem, nie jest to być może najbardziej fortunne określenie), którym towarzyszy rozciągnięta na dwie części rywalizacja o dziewczynę, rudowłosą telepatkę Jean Gray. Tak jest też pomiędzy Benem Grimmem/The Thing a Johnnym Stormem/Human Torch (w tej roli superbohaterskie szlify zdobywał Chris Evans, przyszły Kapitan Ameryka) w utrzymanej w podobnej poetyce "Fantastycznej Czwórce" Tima Story'ego. Wieczne żarciki ognistego Johnny'ego ze zwalistej fizjonomii Bena przypomną się, gdy w "X-Men: Pierwsza Klasa" miotający płomieniami Alex Summers/Havok będzie nieustannie natrząsał się z mutacji i intelektu Hanka McCoya/Beast. Co jasne, nie tylko charaktery, ale i moce powinny się uzupełniać, nigdy nie powtarzać, a zjednoczone - sprawiać, że supercałość będzie czymś więcej niż zbiorem superczęści. To ma być drużyna, musi być zatem widoczny sens wspólnego działania i wsparcia, musi też być miejsce dla słabości.

1 2  
Moje NH
Strona archiwalna 12. edycji (2012 rok)
Przejdź do strony aktualnej edycji festiwalu:
www.nowehoryzonty.pl
Nawigator
Lipiec 2012
PWŚCPSN
161718 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
Skocz do cyklu
Szukaj
filmu / reżysera / koncertu
 
Kalendarium Indeks filmów Mój plan Klub Festiwalowy Arsenał
© Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
festiwal@nowehoryzonty.pl
realizacja: Pracownia Pakamera
Regulamin serwisu ›