"Homeland" Syllasa Tzoumerkasa wraca do dramatu "cichych adopcji" przetaczających się przez kraj w późnych latach siedemdziesiątych. W osobistej historii kobiety, której opiekę nad synem odbierają jej krewni, odbijają się polityczne przewroty ostatnich trzydziestu lat a upadek rodziny splata się z upadkiem państwa. "W moim odczuciu wzorce zachowań w życiu politycznym są zbliżone do tych w życiu rodzinnym. Ten sam utajniony terror, protekcjonalne traktowanie i hipokryzja, które niszczą rodzinę przywiodły Grecję do aktualnej zapaści i bankructwa" - przekonuje autor.
Greccy reżyserzy często jako metafory polityki kraju używają rodziny, portretując ją w skrajnie dysfunkcyjnej i perwersyjnej formie. "Jedną z przyczyn tego jest patriarchat, który ma w naszym kraju długą tradycję i nadal dominuje w strukturze społeczeństwa, dodatkowo będąc popieranym przez politykę państwa - nie podejmuje się inicjatyw, które mogły to zmienić fakt, że większość Greków mieszka z rodzicami do trzydziestego, a nawet czterdziestego roku życia" - mówi Vergou. Według niej obecne pokolenie filmowców jako pierwsze odważyło się powiedzieć, że ten społeczny model nie działa, jest archaiczny i demoralizujący. Ich filmy go ujawniają, krytykują i zastanawiają się nad kształtem nowego greckiego społeczeństwa.
"Kieł" stawia pytanie o to, czy znajdzie się w nim miejsce na rodzinę i czy w przyszłości w ogóle będziemy jej potrzebować? W filmie, rodzice odcinają dzieci od społeczeństwa, zamykają je w domu i wychowują wedle stworzonych przez siebie reguł. Uczą je własnego języka, dbają o to żeby uprawiali sporty i kontrolują ich życie seksualne. "Kieł" ogląda się jak film z posmakiem science fiction, w trakcie kręcenia filmu rzeczywistość dogoniła reżyserską fantazję: na światło dzienne wypłynęła historia zamkniętej w piwnicy rodziny Josefa Friztla. Lanthimos chciał jednak, żeby w jego filmie, w przeciwieństwie do mrocznych faktów z Austrii, nie zabrakło groteskowego humoru a rodzice działali w imię dobrych intencji i strachu przez końcem rodzinnej wspólnoty.
Jeśli "Kieł" stawia pytanie o wygląd rodziny w przyszłości, "Strella" Panosa H. Koutrasa zdaje się poniekąd podsuwać jedną z możliwych opcji. W tym filmie, uznawanym za jedno z objawień Berlinale 2009 roku, głębokie uczucie wiąże dwóch wyrzutków społeczeństwa: byłego więźnia i transseksualną prostytutkę. "Opowiadałem o świecie, który jest mi bliski i któremu kompletnie brakuje akceptacji w współczesnej strukturze społecznej, spycha się go na margines" - mówi reżyser. Główni bohaterowie i ludzie dookoła nich wchodzą w bardzo mocne emocjonalne relacje i są dla siebie wsparciem, nie bacząc na podziały płciowe, klasowe i seksualne. W "Strelli" żadna rodzinna rola nie jest wypełniona w sposób zgodny z tradycyjnym wyobrażeniem. Ale to w ogóle nie staje ludziom na drodze do szczęścia wspólnoty.
Wkraczając w pustkę
Mimo, że wiele nowych greckich filmów łączy motyw rodziny, drogi twórców młodego pokolenia rozchodzą się w rozmaite strony, podążając drogą prywatnych fascynacji, inspiracji i estetyki. Trudno ułożyć Grecką Nową Falę w jednolite zjawisko. Płynie z nią kilka indywidualności m.in. Alexander Voulgaris ("Róż"), Dimitris Athanitis ("Three Days Hapiness"), Vardis Marinakis ("Black Field"), Filippos Tsitos ("Plato's Academy"), Konstantinos Giannaris ("Hostage") i Angelos Frantzis ("A Dog's Dream" i "Wśród drzew"). Twórczość każdego z tych autorów to zupełnie osobny świat, nie do zamknięcia w jednym, dwóch zdaniach. Część z nich kompletnie nie jest znana poza ojczyzną.
Krytycy Nowej Greckiej Fali zarzucają jej, że desperacko próbując się wpisać w dialog światowego kina filmowcy ostentacyjnie nawiązują do rozpoznawalnych stylów: "Kieł"- chłodu Hanekego, "Wśród drzew" - kontemplacyjności van Santa, zaś "Homeland" - szorstkości Dogmy. Gdziekolwiek jednak te filmy nie pojadą - wprawiają w osłupienie. Quentin Tarantino, przewodzący jury na zeszłorocznym festiwalu w Wenecji po pokazie "Attenberg" stwierdził, że ten film odsłonił nowe oblicze Grecji w kinie. Rok wcześniej w Cannes, "Kieł" zupełnie zaskoczył przewodniczącego jury Paolo Sorrentino. "To dlatego, że greckich filmów nie dystrybuuje się na świecie i widzowie tkwią w ograniczonym wyobrażeniu o naszym kinie. Utożsamiają je z obrazkami rybaka, pięknej wyspy i starożytnych ruin" - stwierdzał w wywiadach Lanthimos. Trudno się z nim nie zgodzić.
W ojczyźnie zainteresowanie widzów rodzimym kinem załamywało się od początku lat dziewięćdziesiątych. Obecnie lokalny rynek podbijają głównie głupiutkie komedie z gwiazdami telewizji oglądane przez 200 tys-500 tys widzów. "Film artystyczny osiągając 30 tysięczną widownię może mówić o sukcesie. Oczywiście międzynarodowe nagrody podziałały jak przynęta, ale to nie zawsze przyłożyło się na wyniki oglądalności. "Kieł" poradził sobie w kinach nieźle, ale "Attenberg" już nie" - stwierdza Vergou, tłumacząc jednocześnie, że krajowi dystrybutorzy nie umieją wytworzyć sensownej niszy dla kina artystycznego. "Prawda jest taka, że filmy z międzynarodowymi sukcesami na koncie u greckich widzów wzbudzały tyle samo zaciekawienia, co kontrowersji. Podzieliły publiczność na dwa obozy" - dodaje Tzoumerkas.
W parze z największym od czterdziestu lat powodzeniem greckiego kina na świecie idzie poważna zapaść w kraju. Nowa ustawa o kinematografii nie ma na razie gruntu, żeby wejść w życie. Przez brak funduszy, na początku tego roku zamrożono działalność Greek Film Center, które przestało przyjmować nowe scenariusze. "Ale każdy nad czymś pracuje, coś pisze i jest gotowy kręcić z minimalnym budżetem" - mówi Angelos Frantzis. Venia Vergou przyznaje, że tych filmowców cechuje niezwykłe poczucie solidarności, są oni wszechstronni i przyzwyczajeni do wspierania się nawzajem. Athina Rachel Tsangari wyprodukowała "Kinettę" i "Kła" Lanthimosa, który z kolei wyprodukował jej "Attenberg", gdzie zagrał także jedną z głównych ról. Otwierający w tym roku festiwal w Rotterdamie "Wasted Youth" Argyris Papadimitropoulus i Jan Vogel kręcili miesiąc bez scenariusza za pieniądze pożyczone od kolegów. Frantzis zrealizował "Wśród drzew" nieprofesjonalną cyfrową kamerą przy udziale pięcioosobowej ekipy i trójki aktorów. "Kino robione w taki "amatorski" sposób z bardzo niskimi budżetami będzie naszą rzeczywistością i być może naszym największym zagrożeniem. Ale jesteśmy uparci i mam nadzieję, że to nas nie zniechęci i nadal będziemy obracać trudności na naszą korzyść" - mówi Tzoumerkas. Frantzis zauważa, że cała kinematografia opiera się obecnie na wielkiej sprzeczności: "Nie ma pieniędzy. Ale pragnienie robienia kina jest ogromne".
Urszula Lipińska
Tekst opublikowany został w "Kinie", nr 6, czerwiec 2011
Urszula Lipińska - współpracowniczka działów kultury "Życia Warszawy", "Uważam Rze" oraz portalu Stopklatka.pl. Publikowała m.in. w "Tygodniku Powszechnym" i "Kinie".